- Louis, stój!!! – przerażony ton głosu rozniósł się za mną jak
echo, kiedy bezwładnie spadałem w otchłań, powoli układając swoje ciało w
kształt strzałki i skupiając swoje myśli na wietrze, który zaraz miał mnie
unieść, zamiast na krzyku Harry’ego. Ale było w tym coś, co sprawiło, że przez
chwilę się zawahałem i miałem ochotę wrócić do góry, zostawiając biednego
blondyna i pozwalając, by jego ciało roztrzaskało się o twardy grunt, a siła
uderzeniowa rozerwała jego narządy wewnętrzne. To nie miało się tak skończyć,
dlatego wyciszyłem umysł, wyciągnąłem ręce i złapałem nastolatka. Poczułem
niesamowity przypływ adrenaliny i podmuch wiatru, gdy moje ciało było gotowe na
sprzeciwienie się grawitacji. W pobliżu zaczęły zbierać się chmury i poczułem,
że byłem tak skupiony, iż nie mogłem powstrzymać pojawiającej się burzy. Harry
bał się burzy, więc bał się mnie.
Na myśl o tym, co ma się zaraz stać, moje serce zaczęło kołatać
jak zwariowane, a nad nami pojawiły się chmury. Poczułem coś w stylu troski,
kiedy pomyślałem o tym, że Harry jest tam na górze i pewnie nie może się
ruszać, bo (a) pogoda nagle się zmieniła i (b) jego przyjaciel skoczył właśnie
w przepaść. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem wzlatywać w górę, trzymając
blondyna za kurtkę. W końcu moim oczom ukazał się szczyt wzgórza, na którym
siedział Harry, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Jego oczy były szeroko
otwarte. Nie był nawet zaskoczony, on był przerażony.
- Harry? – To takie zabawne, że ratując życie jakiemuś
chłopakowi, myślałem o Harry’m. W zasadzie, mogę uznać ten ratunek za
najbardziej niechlujny w całym swoim życiu i wiem, że kiedy pomyślę o nim jako
o pierwszym za kilkanaście lat, skrzywię się. – Harry? – powtórzyłem. –
Wszystko w porządku?
Nastolatek, którego trzymałem za kurtkę, stanął chwiejnie na
ziemi, milcząc, a kiedy się odwrócił, po prostu zemdlał i gruchnął o ziemię.
Zdałem sobie sprawę z tego, że wciąż latam, więc natychmiast opadłem na ziemię
i dopiero wtedy dostrzegłem, jak okropną burzę rozpętałem.
- O co tu chodzi? – zapytał niepewnie, chwiejnym tonem. – Masz mi
wszystko wyjaśnić!
- Oczywiście – odparłem, podchodząc do niego. Niestety był to
zbyt gwałtowny i nieprzemyślany ruch, i Harry odszedł parę kroków wstecz,
potykając się o ławkę i łamiąc ostatnią – najbardziej przestarzałą – deskę,
która kryła w sobie tysiące wspomnień, a teraz także to. – To, co teraz
widziałeś, nie było żadnym złudzeniem, Haz. Ja… ja bardzo dawno temu zostałem
uderzony pio…
- Czy możemy po prostu stąd iść? – przerwał mi, otulając swoją
klatkę piersiową rękoma i wyglądając na tak bezbronnego i zarazem złego, że
zachciało mi się płakać.
- Myślałem, że chcesz wiedzieć, co…
- Bo chcę, uwierz, gdyby… gdyby nie to. – Wskazał na granatowe
chmury, z których co jakiś czas wydobywał się przerażający błysk. Kiedy byłem
mały, lubiłem myśleć, że ktoś robi nam zdjęcia, ale teraz, to w ogóle nie było
śmieszne.
- Och – westchnąłem. Miałem ochotę się uśmiechnąć, ponieważ
potrafiłem to zatrzymać, ale… czułem się źle. Tak jak wtedy, kiedy powiedziałem
Liamowi, że nie mogę iść z nim na koncert, ponieważ zachorowałem i potem
używałem tej wymówki tysiące razy, aż Liam wszystkiego się domyślił, ale było
mu tak smutno, że nawet mnie za to nie ochrzanił. Nie wiem dlaczego to robiłem,
przecież nie miałem nic przeciwko wyjściu z nim. Czasem, Louis Tomlinsonie,
jesteś okropnym dupkiem.
Uniosłem w górę dłonie i przesunąłem nimi po niebie, odganiając
chmury. Jak gąbką po tablicy. Po prostu.
- Czy ty właśnie…?
Starałem się uśmiechnąć – naprawdę starałem – ale wyszedł z tego
jakiś dziwny grymas. Nie miałem pojęcia od czego zacząć, ponieważ – chociaż
prawda mogłaby być najlepszym wyjaśnieniem – Harry i tak by mi nie uwierzył.
- Naprawdę chcesz to słyszeć?
- Ta! – odpysknął.
Wziąłem głęboki wdech. To nie było tak proste, jak sobie
wyobrażałem. Harry miał być pierwszą osobą, która dowiedziałaby się o mojej
drugiej naturze. Właściwie: czymś, dzięki czemu go poznałem.
- Jakiś czas temu wylądowałem w szpitalu, ponieważ uderzył we
mnie piorun. – Harry zmarszczył brwi, najwyraźniej wyobrażając sobie ten okropny
ból, jaki się w tedy czuje, ale ja nie czułem nic. – O dziwo, byłem
nieprzytomny tylko przez kilka godzin, a po przebudzeniu stwierdzono, że jestem
cały i zdrowy, i że to cud. Też tak myślałem. – Zaśmiałem się, ale brzmiało to
jak maniakalny i rozpaczliwy rechot. – Póki nie zrozumiałem, że to
przekleństwo.
- O! Czyli co? Idziesz sobie podczas burzy – pominę jak
nieodpowiedzialny jesteś – trafia cię piorun, a potem stajesz się jednym z tych
komiksowych postaci, które dla nowo nabytych mocy zmieniają całe swoje życie!
I wtedy zrozumiałem. Właśnie tak było.
- Mniej więcej – powiedziałem.
Harry zamilkł, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć, choć nie
wyglądał na przekonanego.
- Przecież to niemożliwe.
- Chciałbym w to wierzyć – przyznaję. – Nie znasz mnie, nie wiesz
jaki byłem kiedyś. To prawda z tą całą zmianą życia. Pochodzę z Norwich, byłem
synem żeglarza, któremu zrujnowałem karierę. Moje włosy stały się czarne,
zrobiłem tatuaże, wylądowałem w Bristolu. Zrobiłem coś okropnego… - Tu mój głos
się urwał. Nie, za wcześnie by się z tym konfrontować. – Nie ważne.
Harry milczał.
- Więc kim teraz jesteś? Jak mam cię nazywać?
- Po prostu Louis – powiedziałem, wzruszając ramionami i mając
nadzieję, że to, przed czym teraz stanęliśmy, nie wpłynie na naszą przyjaźń. –
Nie musimy o tym pamiętać.
- Nie musimy o tym pamiętać?! – powtórzył gniewnie Harry,
dostając nagłego ataku złości. – Cały czas mnie okłamywałeś! Człowieku, jesteś
mutantem! Sprowadzasz burzę, masz w sobie niewyjaśnione źródło energii, coś,
przez co nad tym wszystkim panujesz i w dodatku latasz! Ty nie jesteś „po
prostu Louis’m”, to już nie ty!
- Jednak znałeś mnie takiego od początku. Nie tego starego. Nie
tego chłoptasia z Norwich z grzywką na bok i niewinnymi, kolorowymi ubraniami.
- A szkoda – rzekł, a ja poczułem, że to koniec.
- Nie wiesz, co mówisz. Nie udawałem przy tobie kogoś innego, ja
tylko… ukrywałem nadprzyrodzone zdolności. – Skrzywiłem się na brzmienie
ostatnich słów. Nigdy nie wymawiałem tego na głos. - Harry, nie zostawiaj mnie
z tym.
- Masz na myśli dzieciaka? – Wskazał na blade ciało blondyna, które
wydawało się wciąż funkcjonować. – Czy samego siebie? Jeśli to drugie, to
umywam ręce. Przykro mi, „Louis”, ale przed sobą nie da się uciec.
Harry podniósł ręce w geście bezradności i odwrócił się,
zbiegając ze stoku. Wciąż widziałem jego przerażoną i na przemian rozzłoszczoną
twarz. W mojej głowie krążył obraz jaki sam stworzyłem – Harry’ego z
wymalowanymi eyelinerem oczami, w bluzce Ramones i czarnych rurkach – ponieważ
myślałem, że w taki sposób coś sobie udowodnię. Upodabniając go do siebie.
Potrzebowałem tego; potrzebowałem wiedzieć, że nie wszyscy ode mnie uciekają.
Ale Liam miał rację, mówiąc, że każdy człowiek jest inny, nawet wtedy, kiedy
jest do drugiego bardzo podobny.
Jej biedny Louis, oby Harry nie zerwał z nim kontaktu. to nie jego wina, że jest jaki jest.
OdpowiedzUsuńUwielbiam twoją twórczość czekam na następny i życzę weny :)
Mania