| 02 |


ROZDZIAŁ | 02 |

Obserwowałem tego nieokiełznanego nastolatka, Zayna, który wychodził przez swoje okno i zbiegał po schodach pożarowych, aby spotkać się z przyjaciółmi albo kimś, kto miał ich przypominać. Chadzał do klubu dla dorosłych, do którego wpuszczali go za lewy dowód. Miał swój rytuał. Każdego dnia robił tak samo: wypijał drinka, trochę tańczył, obserwował otoczenie i wyrywał dziewczynę. Potem obracał nią na parkiecie, jak się domyślacie. Czasem się całowali i nie robili nic więcej, ponieważ każda dziewczyna po jakimś czasie z głupkowatym chichotem mówiła, że jest za młody, życzyła mu miłego wieczoru i rzucała coś w stylu „jesteś słodki, ale wrócę do swojego faceta”. Zayn zostawał sam, pił trochę, podchodził do „przyjaciół”, żeby powiedzieć do widzenia i wracał do domu bardzo późno, nie będąc pewnym, czy rodzice zorientowali się, że wyszedł. Wtedy był tak pijany, że go to nie obchodziło.

Było w tym chłopaku coś ze zwykłego nastolatka, który w zaciszu pokoju ogląda nieodpowiednie filmy i  „bawi się swoim ciałem”. Zayn był jednym z tych chłopaków, którzy uwielbiali kobiece ciało i podglądali swoje siostry podczas przebierania. Często obrywał, wpadał w kłopoty i był dzieciakiem z wiecznym szlabanem.

Ale właśnie dzięki niemu ujrzałem najpiękniejszą istotę na świecie. To stało się, kiedy śledziłem Zayna. Wstał o dwunastej, kiedy jego tata wpadł do pokoju i przewrócił jego materac, krzycząc:

- Ty cholerny leserze! Ruszaj swoją dupę i zapierdalaj do pracy!

Byłem rodzajem człowieka, którego bawią przekleństwa, więc wybuchłem śmiechem. Obaj usłyszeli mnie przez otwarte okno, ale nie mogli mnie zobaczyć, więc po prostu mnie zignorowali.

Zayn dosłownie wyczołgał się z pokoju. Godzinę później wyszedł przez główne drzwi budynku z tostem w zębach. Ruszył prosto, przemierzając kilka przecznic, aż zniknął w małym, białym sklepie, czynnym 24/7, co wynikało z tabliczki na drzwiach. Zatrzymałem się przed witryną i właśnie stamtąd usłyszałem kolejne krzyki.

- Codziennie się spóźniasz, pieprzony szczeniaku! To tylko cholerny rozwóz ulotek!

Mężczyzna w odpowiedzi otrzymał pomruk, którego nie mogłem zrozumieć. Następnie oboje wyszli na zewnątrz. Niski, spasiony i wąsaty facet popychał Zayna w stronę roweru, po czym rzucił w niego torbą, z której wypadło kilka świstków papieru.

- Bierz się do roboty! – Mężczyzna cofnął się do sklepu, z którego zawołał jeszcze: - Pamiętaj, że robię to tylko dla twoich rodziców.

Zayn wystawił środkowy palec, a następnie ruszył, prawie wpadając pod samochód. Przeklął pod nosem, poprawił torbę i skręcił w mniej ruchliwą uliczkę. Obserwowałem go przez cały ten czas, przypominając sobie jak któregoś dnia widziałem na słupie ogłoszenie – zaraz obok ostrzeżenia o ptasiej grypie – które alarmowało o poszukiwaniu gazeciarza, tyle że do rozwożenia ulotek. Bawiły mnie osoby godzące się na taką robotę. W moich wyobrażeniach, gazeciarzem był mały Amerykanin w krótkich spodenkach, który miał dawać dobry przykład i pokazywać jak bardzo pracowite są Stany lub po prostu występował jako tło w filmach.

Tymczasem Zayn – całkowite przeciwieństwo tego, co właśnie opisałem – dorabiał sobie na papierosy. Miałem tylko nadzieję, że jego rodzice o tym nie wiedzą.

Chłopak zatrzymał się przed rzędem kamienic – naprawdę pięknych i wyjątkowych. Wyszedł po schodach i wsunął pod drzwi jednego z mieszkań ulotkę, lecz zanim się odwrócił, karteczka wysunęła się i wpadła pod jego nogi. Zayn zmarszczył brwi i ponowił próbę wciśnięcia komuś idiotycznego świstka. Ulotka znów się wysunęła.
- Nie wierzę – burknął. – No po prostu nie wierzę, kurwa, Styles możesz przestać?!
Oniemiałem.
- Muszę się tego pozbyć jak najszybciej, a ty za każdym razem mi to uniemożliwiasz.
Pomyślałem, że Zayn mógłby po prostu wsadzić dwie ulotki w drugie drzwi, ale byłem ciekaw całego wydarzenia, więc cierpliwie czekałem aż coś się stanie.
- Nie potrzebuję reklam z tanich i brudnych sklepów, w których roi się od robactwa, szczurów i innego świństwa, więc podziękuję.
- Urzekająca historia! – Przekrzykiwali się. – Nie zmuszam cię do kupowania, tylko zabrania ulotki!
- Która jest pełna bakterii i aż świeci od radioaktywności.
- Co? Do reszty ocipiałeś? – Wyglądało na to, że Zayn jest coraz bardziej wściekły. – Jestem pewien, że jeśli weźmiesz ją do rąk choć na parę sekund, podczas których będziesz biegł z nią do kosza, potem ten twój cały lubrykant doczyści je i sprawi, że znów będziesz oszałamiająco czystym pedałem.
Zachłysnąłem się powietrzem. O czym on do cholery mówił?
- To jest środek dezynfekujący do rąk!
- Jedna cholera.
- Właśnie, że nie! – krzyknął głos, niemal rozpaczliwie, ale zarazem wściekle.
- Przekonaj mnie!
Drzwi otworzyły się, a mój wzrok powędrował z miejsca, na którym wcześniej się zatrzymał, ku górze. Postać była wysoka, szczupła i gorąca. Zaraz, zaraz – gorąca? Dostrzegłem męskie rysy i przeraziłem się. Naprawdę mnie intrygował.
- Czekaj, czekaj! – powiedział Zayn, unosząc dłonie do ust. – Muszę zapisać w kalendarzu: Harry Styles otworzył drzwi.
A więc tak miałeś na imię.
- Zayn! Odejdź stąd!
- A co? Nie możesz oddychać tym samym powietrzem, co ja?
Jego dłonie zacisnęły się na framudze, a knykcie zbielały. Harry marszczył brwi, zaciskał wargi i nagle tak po prostu kopnął Zayna w krocze. Wybuchłem śmiechem i spadłem z zardzewiałej barierki umocowanej przy chodniku. Dwie pary oczu automatycznie powędrowały na mnie, dzięki czemu zrozumiałem, że od jakiegoś czasu nie jestem niewidzialny.

|WMP|

Harry wcale nie zaprzątał mojej głowy przez następne kilka dni. Wcale nie myślałem o jego kłótni z Zaynem i nie pragnąłem go poznać. I pogoda wcale nie szalała, kiedy szedłem do znajomej kamienicy i pukałem do drzwi.

No dobra. To wszystko prawda. Naprawdę byłoby mi łatwiej, gdyby od razu otworzył. Zamiast tego zmokłem, próbując wyżebrać od niego schronienie na jakiś czas. Nie planowałem tego, ale tak już było z moimi mocami. Nie zawsze mnie słuchały.

Kiedy wreszcie otworzył drzwi i stanął jak najdalej progu, spojrzał na mnie z rozbawieniem.
- Nie wierzę. To ty wczoraj spadłeś z barierki?
Wywróciłem oczami.
- Tak, to ja.
Miałem na sobie golf z długim rękawem, który zasłaniał moje tatuaże. Wyjąłem kolczyki i nie pomalowałem oczu. Miałem przeczucie, że inaczej bym go wystraszył.
Kiedy wpuścił mnie do środka, zauważyłem, że trzyma klamkę przez chusteczkę. Następnie rozglądnąłem się, dostrzegając idealny porządek i poustawiane wszędzie butelki z pompką, w których znajdował się jakiś żel.
- Niczego nie dotykaj, usiądź na foli i jakbyś mógł, nie korzystaj z łazienki.
Zmierzyłem go pytającym wzrokiem.
- Mówisz poważnie?
- Całkowicie poważnie – naciskał.
- Ale dlaczego?
- Hm, bakterie, zarazki, choroby. To wszystko tak łatwo się przenosi – powiedział od niechcenia. – Zaproponowałbym ci poczęstunek, ale jestem prawie pewien, że okropnie nakruszysz.
- Wyglądam na bałaganiarza?
Wyglądał jakby się zastanawiał, ale żadnego problemu nie sprawiło mu powiedzenie:
- Właśnie tak.
- Czuję się urażony – pisnąłem, wykonując przy tym delikatny gest, godny dziewczyny.
Zaśmiał się. Pięknie, wspaniale, niesamowicie i z dołeczkami w policzkach.
- Zapomnijmy o tym – westchnąłem niedługo potem. – Jestem Louis Tomlinson.
- Harry – rzekł tylko, lecz nie złapał mojej dłoni.
- Interesujące. Powiedz, Harry, często wychodzisz?
- Em – jęknął i odwrócił się, by wskazać komputer. – Jestem pisarzem. Moje życie toczy się tutaj i na papierze.
Wzdrygnąłem się.
- To chore, stary.
- Co kto woli…
- Naprawdę nie wychodzisz? Jestem pewien, że kiedyś cię widziałem.
- Raczej niemożliwe.
- Naprawdę! Wiesz… to tylko przebłysk wspomnień: było ciemno i prawie się zderzyliśmy.
Harry wzruszył tylko ramionami, odwrócił się w stronę swojej pracowni i podszedł do komputera. Zmrużyłem oczy i nagle uderzyło mnie znajome uczucie - mieszanka strachu i niepewności. Uczucie, które doświadczyłem pewnej nocy, mijając się z kędzierzawym chłopakiem z wiankiem we włosach. Chłopakiem, któremu groziło niebezpieczeństwo. Wiedziałem, że muszę coś zrobić; dowiedzieć się, co mu grozi. Potrzebowałem planu.
- Nie przepadasz za ludźmi, co?
- Dlaczego pytasz? – zapytał, nie odrywają wzroku od monitora.
- Poszukuję pracy – skłamałem. – Mógłbym u ciebie sprzątać. Zawsze byłem w tym dobry.
Harry prychnął.
- Ty? Przypominam, iż przed chwilą ustaliliśmy, że jesteś bałaganiarzem.
- Poprawka: ty ustaliłeś.
- I do tego bezczelny – dodał. – Jak ja mam kogoś takiego zatrudnić?
Otworzyłem usta, by odpowiedzieć, ale zrezygnowałem.
- No dalej, lubię się kłócić. To mnie inspiruje.
Zaśmiałem się, co zwróciło jego uwagę.
- No co?
- Nic, tylko zastanawiam się jak dobra może stać się twoja powieść, jeśli będziemy kłócić się tak codziennie.
Usta Harry’ego wygięły się w uśmiech.
- Sprytny i przystojny. Jeśli zaczniesz używać żelu dezynfekującego, możesz zacząć od jutra.




Ten rozdział na TUMBLR 

3 komentarze:

  1. Świetne opowiadanie! Louis jako punk..? Czemu nie! I Harry jako pedant? Też czemu by nie! Ciekawe połączenie.. I co teraz Lou zacznie używać żelu dezynfekującego, przestanie się malować, nosić kczyki i będzie zakrywał tatuaże? A może stopniowo przyzwyczai Hazzę do siebie? Czekam na 3! ;DD

    OdpowiedzUsuń
  2. Oryginalne i inne :) Niecierpliwie czekam na c.d.

    OdpowiedzUsuń
  3. 58 year old Assistant Media Planner Rycca Brosh, hailing from Saint-Paul enjoys watching movies like Bright Leaves and Electronics. Took a trip to Boyana Church and drives a Ferrari 250 GT LWB Tour de France. znajdz tutaj

    OdpowiedzUsuń